Zdjęcie wykonał wykorzystując chwilę nieuwagi milicjantów. Dzisiaj jego fragment znalazł się na kopercie FDC wydanej przez Pocztę Polską.
SOWIECI DO DOMU 17 IX 39 – taki napis pojawił się na budynku dawnej Szkoły Podstawowej nr 1 w Dębicy. Była druga połowa lat 80-tych XX wieku. W Polsce rządzili jeszcze komuniści, a takie działania nie były mile widziane przez władzę. Kto był autorem napisu? Nie wiadomo. Ale jego lokalizacja nie była prawdopodobnie przypadkowa. Po drugiej stronie ulicy znajdował się sąd i prokuratura. Kawałek dalej, tuż obok piekarni
Roztoczyńskich, siedzibę miał Komitet Miejski Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Trafił na negatywy
Zanim na Jedynce pojawił się wspomniany wyżej napis, ktoś na budynku komitetu napisał Babylon is fallen, co w tłumaczeniu na polski oznacza Babilon upadł. W związku z tym okolica była mocno obstawiona przez milicję. To nie przeszkodziło Andrzejowi Kwiatkowi oraz towarzyszącym
mu Robertowi Rachwałowi i Wiesławowi Orzechowi, pójść pod szkołę i uwiecznić napis. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, jaką to zdjęcie po blisko czterech dekadach zdobędzie popularność. Historię jego powstania opisał na Facebooku brat Andrzeja Kwiatka – Janusz.
– Ten, choć popełniony w dobrej wierze chuligański czyn, spełnił swoją rolę. Uczniowie szkoły dopytywali zdezorientowanych nauczycieli, co oznacza ta data i napis – możemy przeczytać we wpisie Janusza Kwiatka.
Andrzej Kwiatek wykonał w piwnicy kilka odbitek, a cała sprawa z napisem poszła w zapomnienie. Zmieniło się to, kiedy Janusz Kwiatek znalazł stare negatywy, a wśród nich ten z wykonanym przez jego brata zdjęciem. Zamówił odbitki, zeskanował i wrzucił na Facebooku. Potem fotografia zaczęła żyć własnym życiem.
Jak nie wyślą, to kupi
W sierpniu br. do Janusza Kwiatka zgłosiła się Honorata Kuraszkiewicz z Poczty Polskiej z prośbą o pozwolenie na wykorzystanie zdjęcia. Oczywiście Janusz Kwiatek zapytał o zgodę swojego brata. Taka została udzielona, a od 17 września tego roku na stronie Poczty Polskiej można kupić kopertę FDC, na której widzimy fragment fotografii. Andrzej Kwiatek pytany o to, czy już ją ma mówi, że nie.
– Młodemu (Januszowi Kwiatkowi – przyp. red.) mieli wysłać kilka egzemplarzy, ale czy wysłali, to nie wiem. Jak nie wyślą, to sobie kupię – podkreśla.
Andrzej Kwiatek, tak jak wiele osób w tamtych czasach, należał do kółka fotograficznego, które działało przy dzisiejszym Zespole Szkół Zawodowych nr 1 w Dębicy. To były czasy, kiedy trudno było kupić aparat. Trudny był też dostęp do chemii, czy papieru potrzebnego do wywołania zdjęć. Ale jak się należało do kółka, to było łatwiej.
– Dzisiaj trudno wytłumaczyć ludziom, jak wtedy to wszystko wyglądało. Teraz każdy zrobi zdjęcie aparatem cyfrowym lub smatrfonem, wyśle do wywołania, albo wrzuci do chmury – mówi Andrzej Kwiatek.
Wtedy trzeba było mieć sprzęt, chemię i przede wszystkim umiejętności oraz wiedzę na temat fotografii.
Wskazał ich jakiś człowiek
Za PRLu fotografowanie napisów takich, jak na podstawówce przy Cmentarnej, było ryzykowne. W najlepszym wypadku kończyło się rekwirowaniem filmu, bądź jego naświetleniem przez milicjantów. Komuniści nie pozwalali również fotografować takich obiektów, jak wspomniana siedziba PZPR, w której dzisiaj mieści się Dom Seniora. O tym Andrzej Kwiatek, Robert Rachwał i Wiesław Orzech przekonali się, kiedy wykonali nocne zdjęcie komitetu w Dębicy. Choć było ich trzech, to aparat mieli jeden. Andrzej Kwiatek mówi, że był to chyba Zenit. Musieli się rzucać w oczy, bo mieli ze sobą m.in. statyw, z którego wykonywali fotografię. Potem sprawy potoczyły się błyskawicznie.
– Zdążyliśmy dojść do bramy kościoła św. Jadwigi. Tam jakiś starszy facet wskazał na nas palcem. Nie wiem, kto to był – opowiada Andrzej Kwiatek.
Mężczyzna powiedział milicjantom, że to właśnie oni chwilę wcześniej zrobili zdjęcie siedziby PZPR. Cała trójka przewieziona została na komendę, gdzie milicjanci zarekwirowali aparat. Kazali się po niego zgłosić później. Młodzi miłośnicy fotografii przewidzieli jednak taki scenariusz i zanim udali się w drogę powrotną spod PZPR do domu, to podmienili w aparacie film. Ten, który się w nim znajdował został na komendzie naświetlony. Ten z uwiecznioną siedzibą PZPR przetrwał.
– Zdjęcie też gdzieś krążyło w internecie – dodaje Andrzej Kwiatek.
Wspomina, że z Milicją Obywatelską miał jeszcze jedną zabawną sytuację. Ta już nie była związana z fotografią. Wracał z ogniska.
– Na wysokości Banku Spółdzielczego zatrzymali mnie milicjanci i poprosili o dokumenty. Powiedziałem, że nie mam, na co oni: imię i nazwisko. Odpowiedziałem Andrzej Kwiatek. Zapytali też o ulicę – opowiada.
Mieszkał na Łąkowej. Połączenie nazwiska z nazwą ulicy dla milicjantów wydawało się podejrzane. Mundurowi uznali, że robi sobie z nich żarty. I znów trafił do budynku komendy. Po latach nie ukrywa, że śmieje się z tego wszystkiego, choć wtedy pewnie do śmiechu mu nie było.
Czytaj także:
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS