Szpadzistka Ewa Trzebińska na szermierczą planszę wróciła po porodzie i kontuzji. Pierwotnie na mistrzostwa świata miała nie polecieć. W Mediolanie wraz z drużyną sięgnęła jednak po złoto. Teraz do pełni szczęścia brakuje jej medalu olimpijskiego.
– Myślę, że te wszystkie emocje będą mi towarzyszyć jeszcze długi czas. Ten turniej to było coś niesamowitego. To mój czwarty medal mistrzostw świata, ale pierwszy złoty. Do zwieńczenia kariery brakuje już tylko medalu olimpijskiego – przyznaje jedna z najbardziej utytułowanych polskich szpadzistek.
Agnieszka Nowak: Szykowała się pani do urlopu, a została mistrzynią świata. To złoto smakuje chyba podwójnie?
Ewa Trzebińska, drużynowa mistrzyni świata w szpadzie, zawodniczka AZS-u AWF-u Katowice: – Dokładnie. Myślałam, że o tej porze będę już na wakacjach. Po finałowym meczu z Włochami popłakałam się ze szczęścia. Choć pojedynek nie układał się do końca po naszej myśli, do samego końca wierzyłyśmy, że jesteśmy w stanie wygrać to starcie. Cały czas musiałyśmy gonić wynik. Dwupunktowa przewaga w końcówce to było już jednak naprawdę niewiele. Wierzyłyśmy, że Martyna da radę wyrównać tę stratę i wyjść na prowadzenie. Zrobiła fenomenalną walkę z dwukrotną mistrzynią świata i wicemistrzynią olimpijską – Rossellą Fiamingo. Wygrać z Włochami na ich terenie, przy tak licznej publiczności, to było coś niewiarygodnego. Nawet opowiadając o tym, mam dreszcze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS