Pierwsze wrażenie, gdy obserwuje się mierzącego 2,02 m Jurija Gładyra – potężna postura i poważny wyraz twarzy. Ale obawiać powinni się go tylko rywale na parkiecie. Dziennikarze do niego garną po meczach, bo zawsze mogą liczyć na wyczerpującą analizę i przywołanie wielu ciekawych wspomnień, których 38-latkowi nie brakuje. Kolegów z Jastrzębskiego Węgla zaś kiedy trzeba uspokoi, kiedy indziej zmobilizuje do wykrzesania z siebie więcej energii i dołoży w ważnych momentach cenne punkty blokiem i zagrywką. Taki też pakiet dostarczył w środowy wieczór, gdy wicemistrzowie Polski zapewnili sobie i swoim kibicom prawdziwy emocjonalny rollercoaster. Doświadczony środkowy przerobił już na własnej skórze w 2013 roku zaprzepaszczenie szansy na sukces w półfinale Lidze Mistrzów, wyciągnął należyte wnioski i mocno postanowił – “nigdy więcej”.
“Zawsze trzeba mierzyć jak najwyżej”. Jastrzębianom udało się uniknąć katastrofy
By wywalczyć historyczny awans do finału LM, jastrzębianie musieli wygrać w rewanżu z Halkbankiem Ankara dwa sety. Mimo kłopotów w pierwszym zapisali go na swoim koncie i wydawać się mogło, że została im ostatnia prosta do osiągnięcia celu. Odcinek ten jednak okazał się znacznie dłuższy i bardziej kręty. Świętować mogli dopiero, gdy doprowadzili do tie-breaka (ostatecznie przegrali 2:3). Był to też kolejny mecz pokazujący, że Gładyr jest niezbędnym elementem tego zespołu. Dziesięć lat temu – jeszcze w barwach Zaksy – walczył o awans do decydującego meczu tych prestiżowych rozgrywek, ale bez szczęśliwego zakończenia.
– Od małego moim marzeniem było, by znaleźć się w Final Four [kilka lat temu zmieniono formułę w LM i zrezygnowano z turnieju finałowego – red.]. Przyjechaliśmy wtedy w świetnej formie po zdobyciu Pucharu Polski, mieliśmy bardzo mocny skład i graliśmy bardzo dobrą siatkówkę. Wchodzimy na halę i widzimy, że w pierwszym półfinale Zenit Kazań – wielki faworyt – przegrywa z Lokomotiwem Nowosybirsk. Naszym przeciwnikiem było Cuneo, które średnio sobie wtedy radziło w lidze włoskiej i czuliśmy, że to jest ten moment, że “kiedy, jak nie teraz?”. Wszystko było w naszych rękach, a po bardzo słabej grze przegraliśmy 2:3 – wspomina.
I dodaje, że potem długo analizował tamtą sytuację i szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało. – Uświadomiłem sobie, że moim błędem było przede wszystkim to, że marzyłem, by tylko się znaleźć w tym Final Four, a zawsze trzeba mierzyć jak najwyżej. Dlatego my nie poprzestaniemy teraz na tym. Tym razem nie popełnię już tego błędu i od początku marzę o tym, by grać o te upragnione trofea – zapewnia doświadczony gracz.
Był on wśród siatkarzy wicemistrza Polski, którzy bardzo mocno przestrzegali, by przed rewanżem nie nastawiać się, że do awansu brakuje im tylko dwóch setów.
– Mówiłem, że byłby to wielki błąd. Takie coś może się skończyć katastrofą i przez chwilę tak to w środę wyglądało. Wydaje mi się, że po pierwszym wygranym secie zbyt mocno uwierzyliśmy, że zaraz wygramy też drugiego i będzie już luz. Ale tak się nie stało. Zespół z Ankary pokazał charakter. Zaczął mocno strzelać zagrywką, z czym się liczyliśmy przed meczem. Przed czwartą partią nie zaszła w nas żadna metamorfoza. Wcześniej zagraliśmy trochę słabiej i nie wykorzystaliśmy kilku okazji. Ale teraz nie ma to już znaczenia – zaznacza środkowy.
Gładyr o głosach z Włoch: nie dociera do nich, że polska liga jest naprawdę mocna
W Zaksie występował w latach 2009–16 i to z tym zespołem być może 20 maja zmierzy się w finale LM. By tak się stało mistrzowie Polski w czwartkowy wieczór muszą pokonać na wyjeździe Sir Safety Perugię. W ubiegłym tygodniu pokonali u siebie ekipę z Włoch 3:1. Jastrzębianie z kolei ostatnio regularnie przegrywają z kędzierzynianami i niektórzy przypisują im już kompleks tego zespołu. Czy woleliby mimo wszystko zmierzyć się z nim w meczu o tytuł najlepszego klubu Europy? Gładyr jest za taką opcją, a na sprawę patrzy z szerszej perspektywy.
– To byłoby święto polskiej siatkówki. Nawet po tych dwóch ostatnich latach, gdy ZAKSA zdominowała LM, to dalej słychać głosy z Włoch, że to ich liga jest najlepsza. Nie dociera do nich, że polska jest naprawdę mocna, że się rozwinęła i jest obecnie na lepszym poziomie. Gdyby kędzierzynianie pokonali dziś Perugię, to byłaby to piękna kropka nad i. Tego wszyscy im życzymy. Polskie starcie w finale byłoby pokazem ogromnej siły naszej ligi – argumentuje.
Charyzmatyczny zawodnik barw Jastrzębskiego Węgla broni od 2019 roku, szybko stał się jednym z jego liderów i sprawił, że trudno sobie wyobrazić skład tej drużyny bez niego. Dwa lata temu zdobył z nią mistrzostwo Polski (w 2016 roku dokonał tego też z Zaksą), a teraz przyczynił się do pierwszego w historii awansu do finału LM.
– Gratuluje klubowi i miastu takiego sukcesu, ale to jeszcze nie koniec. Nie każdy wie, jakim miastem jest Jastrzębie-Zdrój i gdzie leży. Zwłaszcza obcokrajowcy. A są tu wielkie tradycje sportowe – zwraca uwagę Gładyr.
I podkreśla wkład kibiców, których doping niósł jego i kolegów w środowy wieczór. – Rozumieją siatkówkę. Jest tu wiele osób ze środowiska górniczego. Dla nich liczy się nie ostateczny wynik, ale walka do samego końca. Gdy graliśmy u siebie bodajże z Zaksą, to wielu zawodników wypadło z powodu choroby. Graliśmy niemal wyłącznie drugą szóstką. Było 16:24, a gdy zdobyliśmy 17. punkt, to cała sala mocno klaskała. Zawsze chcę się tym kibicom odwdzięczać walką do końca i jak najlepszą grą. Nie zawsze to może dać zwycięstwo, ale ci ludzie rozumieją, że warto. Bo sami mają taki zawód, gdzie w zasadzie każdego dnia walczą o życie – puentuje 38-latek.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS