A A+ A++

Grzesiek urodził się 25.08.1957 roku. Ja – trochę wcześniej, w 1949. On zaczynał wielką bokserską karierę, ja – dziennikarską przygodę w redakcji warszawskiej katowickiego Sportu. Jedno z pierwszych zadań, jakie dostałem od szefów w „Sporcie”, to był wywiad z braćmi Skrzeczami. Tych wywiadów były potem dziesiątki. Tak samo jak opisywanych przeze mnie walk Grześka i Pawła.

Był brązowym medalistą mistrzostw świata w Monachium 1982, brązowym medalistą mistrzostw Europy w Warnie 1983 (waga ciężka), pięć razy zdobywał indywidualne mistrzostwo Polski (1979-1982, 1984), raz był wicemistrzem (1983), trzy razy był drużynowym mistrzem Polski w barwach warszawskiej Gwardii (1976, 1979, 1981/82). Dwa razy wygrał prestiżowy turniej Feliksa Stamma (1979, 1981), raz najsilniejszy europejski turniej TSC Berlin (1981 w wadze półciężkiej)…

Listę tych osiągnięć Grzegorza można byłoby jeszcze długo cytować. Nie udało mu się tylko zdobyć medalu olimpijskiego. A był blisko, ale na jego drodze na IO w Moskwie stanął w ćwierćfinale wspaniały Kubańczyk, trzykrotny mistrz olimpijski, może najwybitniejszy zawodnik w historii amatorskiego boksu – Teofilo Stevenson. Przegrał z nim w trzeciej rundzie.

– Andrzej, gdzie bił, tam bolało. Kopał jak koń – potem mi opowiadał.

W sumie stoczył 236 walk, 204 wygrał, jedną zremisował, 31 przegrał). Jedna z tych walk była najważniejsza. W roku 1984 na turnieju w Wenecji, gdzie walczył ze Szwedem Hakanem Brockem. Wygrał ten pojedynek 4-1, ale od końcówki drugiej rundy nic nie pamiętał, co się działo. Jakoś doszedł do siebie i jeszcze walczył w finale z Kubańczykiem Delisem, ale przegrał 0-5. Potem trafił do szpitala, zapadł w śpiączkę. Wyszedł z niej. Ale o boksowaniu mógł zapomnieć.

Jakoś długo Polski Związek Bokserski ociągał się z pożegnaniem Grzegorza. Wkurzyłem się i zaproponowałem Grzegorzowi: „Grzesiu, to ja Ci przyjacielu sam zorganizuję pożegnanie”. I zorganizowałem w swoich rodzinnych Rykach.

To był rok 1985. Na stadionie w Rykach około 4000 widzów (czyli połowa mieszkańców), a na boisku miejscowy A-klasowy zespół Hortexu (tak się wtedy nazywał klub) i drużyna „Przyjaciele Grzegorza Skrzecza”. Co to był za zespół! Mistrzowie olimpijscy: Władysław Komar i Tadeusz Ślusarski, medaliści olimpijscy Andrzej Supron i Paweł Skrzecz, narciarski mistrz świata Józef Łuszczek, na skrzydle czołowy skrzydłowy świata Robert Gadocha, na stoperze reprezentanci Polski Bernard Blaut i Antoni Trzaskowski, w pomocy były reprezentant Polski, trener piłkarskiej kadry biało-czerwonych Ryszard Kulesza i „Biały Pele”, czyli Stefan Szczepłek. Selekcjonerem naszej drużyny był… Kazimierz Górski, a komentatorem meczu Dariusz Szpakowski. Wygraliśmy 4-2 (gole Supron, Komar, Kulesza i Grzegorz Skrzecz).

Potem był bankiet, a po nim każdy ze zwycięskiej drużyny dostał po baleronie, szynce, szlafroku frotte, pół litra wódki na drogę i autobusem powrót do Warszawy.

To były czasy. Myślicie, że coś takiego byłoby teraz do powtórzenia? Wątpię. W czasach Instagrama czy Facebooka to raczej nie do pomyślenia. Takiej konstelacji gwiazd, jaka żegnała Grzegorza Skrzecza, nie miał chyba żaden polski bokser.

Żegnaj, Grzesiu. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze powspominamy o tych wspaniałych czasach. Przez prawie pół wieku znajomości trochę tych wspomnień się uzbierało.

Przejdź na Polsatsport.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułDziś 109. urodziny Kazimierza Klimczaka “Szrona”, najstarszego powstańca warszawskiego
Następny artykułProf. Flis: Jest problem z ludźmi z “obozu oświeconego”