A A+ A++

Do pewnego momentu to był mocny kandydat do najlepszego finału w historii PDC. Ale nawet jeżeli statystycznie tej kandydatury nie da się obronić, to i tak mecz o mistrzostwo świata PDC 2023 będzie wspominany latami. Nie tylko przez fanów Michaela Smitha, który może powiedzieć „do trzech razy sztuka”, gdyż właśnie w swoim trzecim finale światowego czempionatu, w końcu udało mu się sięgnąć po tytuł. Radować się musi tym bardziej ze względu na olśniewający styl, w którym tego dokonał, bo pokonać Michaela van Gerwena 7:4 to nie lada sztuka. Ale ten mecz pozostanie w pamięci głównie ze względu na – i tu już bez wątpienia – najlepszy leg pokazany w telewizji. Leg, w którym obaj zawodnicy mieli szansę na dziewiątą lotkę, a ta – jedyna na tej imprezie – padła łupem nowego mistrza świata!

Tegoroczna obsada finału mistrzostw świata PDC nie była żadną niespodzianką. Owszem, najważniejsza darterska impreza sezonu obfitowała w więcej mocnych nazwisk, takich jak Peter Wright czy Gerwyn Price. Ale kiedy w ramach zapowiedzi edycji 2023 rozmawialiśmy z Kubą Łokietkiem oraz Arkadiuszem Salomonem – których mieliście okazje usłyszeć jako komentatorów mistrzostw – eksperci nie mieli wątpliwości.

– Spoglądając na drabinkę turniejową, układa się ona tak, że z jednej strony do finału powinien dojść Michael van Gerwen, a z drugiej Michael Smith. Jeżeli miałbym postawić pieniądze na parę finałową, to wybrałbym takie zestawienie… – powiedział nam Łokietek.

Z kolei Salomon mówił: – Skoro wspomniałem, że trzymam kciuki za Michaela Smitha, to musi być on. A z kim wygra w finale? Oczywistym typem z drugiej strony drabinki jest Michael van Gerwen.

Ale nie znaczy to, że mistrzostwa były nudne i mało zaskakujące. Wszak Peter Wright, który przybywał do Alexandra Palace trapiony problemami rodzinnymi (choroba żony) odpadł już w trzeciej rundzie. Z kolei Price w ćwierćfinale został zmiażdżony przez Gabriela Clemensa – bez wątpienia największą niespodziankę turnieju. Walijczyk ugrał z Niemcem zaledwie jednego seta. Poza tym, został zapamiętany z tego, że w pewnym momencie grał w… ogromnych słuchawkach, co wzbudziło spore kontrowersje.

Ostatecznie do finału dostało się dwóch na papierze najlepszych zawodników. Michael Smith, który w półfinale odprawił wspomnianego Clemensa oraz Michael van Gerwen. Holender w 1/2 rozprawił się z pogromcą Krzysztofa Ratajskiego, Dimitrim Van den Berghiem. Zresztą Mighty Mike nie zostawiał złudzeń żadnemu rywalowi. W każdym swoim meczu na mistrzostwach wykręcił średnią ponad 100 punktów na spotkanie. Jego imiennik z Anglii nie prezentował się tak dobrze w każdym spotkaniu. Było zatem jasne, że jeżeli Smith pragnął wziąć rewanż za finał z 2019 roku, kiedy to przegrał z Holendrem 3-7 w setach, musiał wznieść się na wyżyny umiejętności.

NAJLEPSZY LEG W HISTORII

W pierwszych rzutach obaj darterzy wyglądali na delikatnie nierozgrzanych. To było zaskakujące w szczególności w przypadku Smitha, który zwykle mocno zaczyna spotkania. Tymczasem MvG wygrał premierowego seta w zasadzie bez problemu.

I gdy można się było zacząć zastanawiać, kiedy bohaterowie widowiska się rozgrzeją, przyszedł set numer dwa. A w nim najlepszy leg w historii darta. Nie przesadzamy. Po dwóch podejściach do tarczy obaj mieli szansę na zakończenie lega w dziewięciu lotkach. A dodajmy, że do tej pory to się jeszcze nie zdarzyło w tej edycji turnieju. Tymczasem van Gerwen miał do rzucenia dwie potrójne dwudziestki oraz podwójną dwunastkę. Poradził sobie z dwudziestkami, jednak D12 minimalnie przestrzelił. Smith miał nieco inny układ – T20, T19 i D12. I Anglik wypełnił swoje zadanie perfekcyjnie, przy okazji przełamując rywala!

Ten sukces napędził Bully Boya, który wygrał też trzeciego seta. Ale doprawdy, prawie każda następna partia stała na niebywale wysokim poziomie – jak zresztą całe mistrzostwa. Na potwierdzenie tych słów niech posłuży fakt, że już w czwartej partii finału padł rekord w liczbie łącznych podejść za 180 punktów podczas całych mistrzostw. Do tej pory wynosił on 880 „maxów” i został ustanowiony w 2019 roku. Autorem tego numer 881 był Michael Smith.

Michael van Gerwen, przed spotkaniem był stawiany w roli wyraźnego faworyta – kursy na jego wygraną oscylowały w okolicach 1.70. Tymczasem niedoceniany – przynajmniej przez bukmacherów – Smith stawiał czoła Holendrowi. Pytaniem otwartym pozostawało, czy Anglik nagle nie obniży poziomu swojej gry. Wszak z takim kolesiem jak Mighty Mike wystarczy jeden odpuszczony set, by wpakować się w niemożliwą do odrobienia stratę.

SMITH MISTRZEM ŚWIATA!

Na całe szczęście dla widowiska, dziś Holender czasami też pokazywał, że jest tylko człowiekiem. Smith nie wahał się owych słabości wykorzystać i cały czas był w grze. Nie będziemy analizować tu każdej genialnej wymiany w meczu, bo wyszłaby z tego wielka litania dabli, sto osiemdziesiątek i przełamań. Ale niektórych zagrań nie możemy pominąć. Jak wyczyszczenie licznika ze 141 i 130 punktów przez Smitha, czy zamknięcie lega w dziesięciu lotkach przez MvG. Kiedy w szóstym secie wydawało się, że obaj opadają z sił pod względem psychicznym, to w następnym zobaczyliśmy pięć podejść za 180 punktów. I po nim Bully Boy wyszedł na prowadzenie 4:3 w meczu.

Sam Smith pozytywnie zaskoczył kibiców. On nie tyle, co nie miał standardowych obniżek formy w pojedynczych setach – Anglik nie zdradzał szczególnych przejawów frustracji, nawet jeżeli coś delikatnie mu nie wychodziło. A to był częsty obrazek w poprzednich meczach, kiedy małym niepowodzeniem wybijał się z transu. W pewnym momencie jego wskaźnik skuteczności na podwójnych wynosił równe 50%. To kosmiczna wartość.

Smith szedł po mistrzostwo jak po swoje, a MvG – który przecież emanuje pewnością siebie – mógł się temu tylko przyglądać. Przez chwilę, w dziesiątym secie Smith jakby na chwilę się rozluźnił, a taka bestia jak Mighty Mike nie zwykła tego marnować. Ale to było wszystko na co Bully Boy pozwolił w tym spotkaniu bardziej utytułowanemu Holendrowi. Ostatnią, jedenastą partię zakończył piorunującym comabackem ze stanu 0:22 do 3:2, przy czym w ostatnim legu nie pozostawił złudzeń van Gerwenowi, trafiając dwa razy 180. Tak kończyć potrafią tylko wielcy mistrzowie.

W tym roku Michael Smith nie pozostawił wątpliwości, że należy do tego grona.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o darcie:
Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNiemcy w końcu otwierają oczy? “Słaba polityka integracyjna”
Następny artykułDobry początek, czyli 5 porad jak zadbać o swoje zdrowie psychiczne w nowym roku