A A+ A++

Składając zaskakującą, by nie powiedzieć: sensacyjną, wizytę w Kijowie, prezydent Joe Biden wysłał rosyjskiemu dyktatorowi i jego kamaryli jasny sygnał: Waszyngton nie jest zmęczony tą wojną i nie zamierza porzucać Ukrainy na pastwę moskiewskiego imperium. W praktyce wymiar polityczny tej wizyty jest jednak niewielki – nie padły żadne przełomowe deklaracje, nie dowiedzieliśmy się niczego nowego, Biden nie obiecał Ukrainie dostaw upragnionych samolotów bojowych. Wydźwięk symboliczny i moralny jest jednak ogromny, praktycznie niemożliwy do przecenienia.

Przede wszystkim Biden urządził Putinowi gargantuiczne upokorzenie. Po raz pierwszy w nowoczesnej historii Stanów Zjednoczonych prezydent tego kraju pojawił się w strefie działań wojennych, w której nie ma czynnej amerykańskiej obecności wojskowej (jedynie marines broniący ambasady). Tymczasem Putin zamelinował się w bunkrze i wszystko wskazuje, że bardziej go interesuje możliwość przewrotu pałacowego aniżeli sytuacja na froncie.

O tym, że wojna nie ogranicza się bynajmniej do wschodniej i południowej Ukrainy, dobitnie przypomniał alarm lotniczy ogłoszony akurat, kiedy Biden znajdował się w Kijowie. Ale oczywiście nie może być mowy o spontanicznej wyprawie, to już byłaby nie odwaga, lecz głupota. Przygotowania do wizyty trwały kilka miesięcy, a tuż przed nią Amerykanie zakomunikowali swój zamiar Rosjanom i zapewne dali do zrozumienia, co się stanie, jeśli spróbują zabić głównego lokatora Białego Domu.

Rosjanie zareagowali po swojemu: wysłali w powietrze MiG-i-31K z pociskami Kinżał w charakterze demonstracji siły. Żadnego bezpośredniego ataku na Kijów jednak nie przeprowadzili, alarm lotniczy jedynie ogłaszał potencjalne zagrożenie.

Wizyta Bidena – która zbiegła się nie tylko z nadchodzącą rocznicą pełnoskalowej napaści, ale także z dziewiątą rocznicą Euromajdanu i aneksji Krymu – dała Ukraińcom i Ukrainkom ogromny zastrzyk pozytywnej energii. Tymczasem kremlowscy propagandziści telewizyjni jedynie zgrzytają zębami. Praktycznie cały świat jednak oczekuje, że Moskale „uczczą” 24 lutego zmasowanymi uderzeniami lotniczymi i ofensywą lądową.

Kreminna

No i właśnie – ofensywa. Rzec by można, że obecnie widzimy ofensywę Schrödingera, jednocześnie żywą i martwą, dopóki nie przyjrzymy się jej bliżej. A gdy to uczynimy, okazuje się, że jest bardziej martwa niż żywa. Szkopuł w tym, że nie mamy pewności, co tak naprawdę Moskale planują. Jeżeli duża ofensywa już się zaczęła – a tak twierdzi nawet sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg – to już teraz można mówić, że nie spełniła oczekiwań. Jeśli wciąż mamy do czynienia z czymś, co przy sporej dozie dobrej woli można by nazwać kształtowaniem pola walki, to potencjalnie jeszcze dużo się może zmienić.

Na szczęście jeśli Moskale zaplanowali jakieś duże posunięcia dokładnie na rocznicę najazdu, pogoda nie ułatwi im zadania. Akurat 23 i 24 lutego na wschodzie Ukrainy, wokół Kreminnej, wystąpią paskudne mrozy, zbyt krótkie, aby zmrozić tającą już ziemię i ułatwić działanie ciężkim pojazdom, ale wystarczające, aby uprzykrzyć życie żołnierzom obu stron. A w takich sytuacjach pogoda działa na korzyść obrońców, którzy przebywają w jednym miejscu (z grubsza rzecz ujmując) i mają łatwiejszy dostęp do źródeł ciepła.

Obecnie linia frontu na tym odcinku pozostaje nieruchoma. Ukraińcy odparli kolejny niemrawy atak w pobliżu Biłohoriwki, ale nie ma żadnych informacji o natarciach na większą skalę. A przecież kierunek Kreminna–Siewiersk miał być główną osią rocznicowej ofensywy.

Kupiańsk

Kawałek dalej na północ Moskalom idzie trochę lepiej. Zdobyli tam (po raz drugi) niewielką wieś Hrianykiwka, leżącą naprzeciwko Dworicznej, po wschodniej stronie Oskołu. Możliwe, że spróbują teraz forsować Oskoł, ale nie bardzo wiadomo, co mogliby na tym zyskać. Jest bardziej prawdopodobne, że skoncentrują się na powolnym oczyszczaniu wschodniego brzegu Oskołu i spróbują skonsolidować obronę w oparciu o rzekę, zwłaszcza że pod Swatowem idzie im już gorzej.

Ukraińcy przeprowadzili dziś kontratak pod Kuzemiwką, kilkanaście kilometrów na północny zachód od Swatowego. Ukraińcy odbili tam dwie małe wsie i zapewnili sobie lepszą pozycję w trwających walkach o samą Kuzemiwkę.

Bachmut

Bachmut broni się jeszcze, ale sytuacja staje się coraz trudniejsza, zwłaszcza odkąd Rosjanie zajęli Paraskowijiwkę i Krasną Horę, dwie wsie stanowiące północną rubież obrony „Twierdzy Bachmut”. Dziś w ich ręce wpadło prawdopodobnie Jahidne, co oznacza, że rozpoczęło się okrążanie Bachmutu od północnego zachodu. Północ nie ma jednak kluczowego znaczenia dla losów miasta, od tamtej strony i tak już dawno zostało odcięte.

Ważne jest to, co dzieje się na południu, a tam Ukraińcy z powodzeniem odpierają natarcia i wyprowadzają lokalne kontrataki. Samo Iwaniwśke pozostaje w rękach obrońców, ale biegnąca przez tę miejscowość szosa T0504 jest już dawno nieprzejezdna. Ważniejsza jest w tym momencie sytuacja Czasiwego Jaru, przez który przebiega niewielka droga lokalna, nosząca numer 00506 i stanowiąca ostatnie połączenie „twierdzy” ze światem zewnętrznym. Jeżeli Rosjanie wbiją się między Iwaniwśke a Czasiw Jar, sytuacja Bachmutu będzie krytyczna. Aby zrealizować taki plan, mogą obejść Iwaniwśke od południa, wejść na wyżynę górującą nad Bachmutem i ruszyć na Czasiw Jar już bez dalszego atakowania pod górkę.

Putin wyznaczył ponoć termin zdobycia Bachmutu: 24 lutego, a jakże. Zrealizowanie tego zamiaru wydaje się obecnie skrajnie nieprawdopodobne, chyba że Rosjanie przełamią obronę i wymuszą pospieszną ewakuację.

Tymczasem pozycja Jewgienija Prigożyna na dworze carskim najwyraźniej jest gorsza z dnia na dzień. Jeżeli „kucharz Putina” faktycznie obiecał pryncypałowi, że dokona tego, co nie udało się regularnym siłom zbrojnym, wygląda na to, że taka jest cena niezdobycia Bachmutu i złamania obietnicy. Jeszcze niedawno rzucał wyzwanie szefom resortu „obrony” i sztabu generalnego, udostępniono mu tysiące więźniów, których mógł posłać na rzeź, a teraz okazuje się, że nie jest w stanie zaradzić niedoborom amunicji w jednostkach Grupy Wagnera.

Kaszłahacz

Pięć dni temu pisaliśmy, że front pod Wuhłedarem zamarł. Nic się w tej kwestii nie zmieniło – zamarł i pozostaje zamarty. A tam, gdzie się przesuwa, przesuwa się na korzyść Ukrainy. Pojawiają się jednak doniesienia, z których wynika, że Rosja zbiera oddziały – być może około 5 tysięcy żołnierzy – których zadaniem będzie przełamać obronę pod Wuhłedarem. Tymczasem bitwa nad Kaszłahaczem zapisze się w historii tej wojny jako jedna z największych kompromitacji rosyjskich sił zbrojnych, porównywalna z groteskową próbą forsowania Dońca pod Biłohoriwką. Dowódcy gnali swoich żołnierzy pod ogień z broni maszynowej i ostrzał artyleryjski, a przede wszystkim wprost na rozległe pola minowe. Wszystko na nic.

Mimo klęski i na dobrą sprawę utracenia całych dwóch brygad dowodzący na tym odcinku Rustam Muradow otrzymał kilka dni temu awans do stopnia generała pułkownika. Terrorysta Igor „Striełkow” Girkin, który od wielu miesięcy regularnie krytykuje sposób prowadzenia wojny, tym razem nie przebierał w słowach. „Gdyby [carski minister wojny] generał A.N. Kuropatkin służył pod przywództwem Szojgu, z pewnością zostałby marszałkiem w nagrodę za wynik wojny rosyjsko japońskiej. Albo nawet generalissimusem – za sam Mukden”.

Z przymrużeniem oka: oto dlaczego Rosjanie stosowali tak straceńczą taktykę. Po prostu nie mieli możliwości, aby postawić sobie zasłonę dymną. Bardziej na serio: rzeczywiście pod Wuhłedarem uwieczniono, po raz pierwszy w tej wojnie, zniszczony mobilny generator zasłony dymnej TDA-3 na podwoziu samochodu ciężarowego KamAZ-5350.

BFIST

Wprawdzie Biden nie obiecał Ukrainie samolotów, ale w ogłoszonym dziś pakiecie pomocy wojskowej znalazła się pozycja zasługująca na uwagę: BFIST, czyli bojowy wóz piechoty M2 Bradley w wersji wozu koordynacji ognia (Bradley Fire Support Team). Wariant ten wyposażony jest między innymi w laserowy dalmierz (zamiast wyrzutni ppk TOW) i wskaźnik celów oraz kompleks łączności. Trzeba podkreślić, że przez słowo „ognia” nie należy rozumieć tylko ognia artyleryjskiego. BFIST-y mają także koordynować ostrzał bezpośredni prowadzony przez czołgi i inne pojazdy opancerzone.

BFIST sprawdza się szczególnie dobrze, kiedy może stanąć w miejscu, z którego ma dobry widok na pole walki, i wydawać dyspozycje artylerii, tak aby zagwarantować zniszczenie wszystkich istotnych celów w danym sektorze. Cytowany przez serwis The War Zone amerykański żołnierz, którzy miał do czynienia z BFIST-ami, zwraca jednak uwagę, że trudno o takie miejsce na równinach, na których obecnie toczy się zasadnicza część walk. Nie ma tam przewyższeń pozwalających do maksimum wykorzystać możliwości wozu. Ale oczywiście nie przekreśla to jego przydatności.

Odnotujmy również w tym miejscu, że ukraińscy pancerniacy szkolący się w Münsterze na czołgach Leopard 2A6 oddali już swój pierwszy strzał.

A na koniec

A na koniec dwa obrazki z serii „Rosja to stan umysłu”. W Moskwie pojawiły się tabliczki z napisem: „Granica Rosji nigdzie się nie kończy”.

A także większe bilbordy z hasłem: „Za zwycięstwo. Za naszych. Za prawdę”.

Executive Office of the President of the United States

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułНа Закарпатті вантажівка зіткнулась з мікроавтобусом: є загиблі
Następny artykułNiesamowite zdjęcie z pociągu, którym podróżował Biden!